Dzisiaj chciałbym przedstawić fajną propozycję dla fanów chodzonych bijatyk, a mianowicie Big Fight: Big Trouble In The Atlantic Ocean.
W czasach gdy w salonach królowały takie tytuły jak Final Fight, czy Punisher tytułowy Big Fight nigdy nie miał problemów (przynajmniej u nas na osiedlu) na zagarnięcie kilku kredytów dla siebie.
Dlaczego zapytacie ?
Po pierwsze była to gra hybrydowa, oprócz mission mode dostępny był w niej również drobny tryb versus, w którym wybieraliśmy z ośmiu dostępnych postaci naszego herosa i tłukliśmy się po ryjach w stylu klasycznych bijatyk 1 na 1.
Po drugie, gra czerpała pomysły garściami z takich gier jak Final Fight, Strets of Rage oraz Cadillacs and Dinosaurs. Taki “miszmasz” po prostu nie mógł się nie podobać.
Po trzecie, po pokonaniu bossa mogliśmy wybrać go jako grywalną postać. To coś czego nie spotkałem w żadnej innej grze beat ’em up na automatach arcade. Satysfakcja oklepania złodupca, a następnie wykorzystanie go do pokonania kolejnych fal oponentów… to było coś.
Po czwarte i ostatnie. Gra nie była do końca liniowa, czasami mogliśmy zadecydować którą część pokładu statku odwiedzimy jako pierwszą.
Big Fight: Big Trouble In The Atlantic Ocean w praktyce.
Tak jak wspomniałem gra jest “zlepkiem” kilku pomysłów zaczerpniętych z innych cieszących się niemałym powodzeniem gier beat ’em up. I tak jak we wspomnianym Final Fight mamy tu (początkowo) trójkę bohaterów, dostępne uzbrojenie to mix dostępnych “patentów” z klasycznych gier tego gatunku. Naprawdę, nie ma co wymieniać każdego z osobna.
Jedynym urozmaiceniem które Tatsumi dodało od siebie to tzw. rage meter. Gdy byliśmy blisko zejścia i udało nam się napełnić ten wskaźnik napier!@#ając po klawiszach jak szaleni, sterowana przez nas postać łapała drugi oddech tymczasowo zyskując nowe umiejętności. Rage meter przydawał się głównie do odgonienia przeciwników od siebie.
Na temat oponentów nie będę się wypowiadał, gdyż ponownie musiałbym napisać o kserowaniu stereotypów z innych tego typu gier. Na pochwałę nie zasługują również bossowie. Są mało wyraziści i zazwyczaj nie pasują do lokacji, w jakiej ich spotykamy.
Gra jest również trochę niedopracowana. Po pierwsze wspomniany tryb versus trochę Tatsumi (autorom gry) nie wyszedł. Po prostu w salonach gier były dostępne znacznie lepsze klasyczne bijatyki i nigdy nie zdarzało się przyciągnąć do monitora gracza chętnego w tym trybie pograć.
Ponadto gra ma ciągły problem z niedopracowanym umieszczeniem spritów broni w dłoniach naszych postaci. Wygląda to tragicznie. Zamiast dzierżyć oręż w dłoniach ten często lata wokół naszej postaci.
Ten tytuł to również prawdziwy unikat, jeżeli chodzi o konwersję z automatów. Otóż… gra była dostępna wyłącznie na tych maszynach i nigdy nie doczekała się portu na konsole, bądź komputery.
Galeria: Big Fight: Big Trouble In The Atlantic Ocean
Big Fight: Big Trouble In The Atlantic Ocean dzisiaj.
Moim zdaniem jedynym powodem aby ograć ten tytuł jest fakt, że jest to trochę zapominany tytuł. Osobiście grałem w Big Fight tylko przez jakieś dwa tygodnie, dokładnie tyle ile ten automat stał w naszym osiedlowym salonie gier (dumna nazwa na spelunę z automatami…)
Big Fight nadrabia swoje niedociągnięcia grywalnością, którą nawet dzisiaj potrafi przykuć do emulatora.
Mały hint na koniec. Wykorzystując kody w emulatorze, możecie również pograć jako TX-No.3 oraz Dr. D ale uważajcie, potrafi to zawiesić grę.
Gra jest w miarę poprawnie emulowana na MAME.
Dziękuję za uwagę.
1 komentarz
Ta gra to grall beatem’up. Nie wiem dlaczego, emulatory sobie z nią nie radzą ale to świetny tytuł. Głównie dlatego, że na jednym kredycie mogliśmy grać innymi postaciami :]