RETRO

Monster in my Pocket (1992)

Monster in My Pocket na NES to przykład tytułu, który w teorii mógł być fascynującym połączeniem platformówki i beat ’em up, czerpiącym z niezwykle popularnych w latach dziewięćdziesiątych miniaturowych figurek potworów. Niestety, mimo świetnych fundamentów, gra okazała się niewykorzystaną szansą, która nawet przy zaangażowaniu Konami – mistrzów wykorzystania NES-owej technologii – wypada rozczarowująco.

W grze wcielamy się w Drakulę lub potwora Frankensteina, którzy mają za zadanie pokonać tajemniczego antagonistę przypominającego Guile’a ze Street Fightera oraz jego armię pomniejszych potworów. Jest to prosta historia, pozbawiona głębi fabularnej, a gracz nie dostaje żadnych większych wyjaśnień co, jak i dlaczego ? Po prostu naszym zadaniem jest wcielenie się w jednego z potwornickich i parcie do przodu.

Rozgrywka w Monster in My Pocket rozczarowuje ze względu na niewykorzystany potencjał mechanik, które mogłyby uczynić grę znacznie bardziej wciągającą. Gra oferuje tylko sześć poziomów, które można przejść w niecałe pół godziny – jest to wyjątkowo krótki czas, jak na platformówkę i beat ’em up, które mogłyby czerpać garściami z tematu „bycia małym w wielkim świecie”. Niestety, zamiast rozwinięcia tej koncepcji, otrzymujemy niezwykle powtarzalny gameplay o bardzo ograniczonej różnorodności. Jeśli jesteś jedną z tych osób, które szukają odskoczni od doskonałego Chip 'n Dale Rescue Rangers, ostrzegam, że musisz szukać gdzie indziej. W przeciwieństwie do gry o dzielnych wiewiórkach, gdzie poziomy są pełne pomysłowych wyzwań i różnorodnych elementów, Monster in My Pocket szybko traci na świeżości, oferując mało wyzwań i praktycznie żadnych nowych mechanik, które mogłyby utrzymać gracza przy ekranie na dłużej.

Gracz ma dostęp do jedynie dwóch podstawowych ruchów: zwykłego ataku, który wypuszcza falę uderzeniową, oraz podwójnego skoku. Choć brzmi to obiecująco, brak możliwości rozwoju umiejętności czy zdobywania power-upów sprawia, że gra staje się powtarzalna po kilku minutach. Fala uderzeniowa pozwala na atakowanie przeciwników z pewnej odległości, co jest pomocne, ale jednocześnie sprawia, że walka staje się płytka i przewidywalna. Gracz szybko odnajduje sposób na radzenie sobie z każdym typem wroga, co eliminuje potrzebę stosowania jakichkolwiek zaawansowanych taktyk czy kombinacji ruchów.

Jednym z największych rozczarowań jest brak różnorodności między Drakulą a potworem Frankensteina – obaj antagoniści posiadają dokładnie te same umiejętności. Wybór postaci jest więc jedynie kosmetyczny, co odbiera grze jakąkolwiek warstwę taktyczną lub element eksperymentowania z różnymi stylami gry. W przypadku takiego tematu aż prosiło się o to, by każda z postaci posiadała unikalne zdolności, które nadałyby rozgrywce odmienny charakter i uczyniły ją bardziej ciekawą.

Powtarzalność rozgrywki jest nie tylko wynikiem braku różnorodności w postaciach, ale także prostoty konstrukcji poziomów i typów przeciwników. Każdy etap wygląda podobnie, a przeciwnicy nie stawiają żadnych nowych wyzwań w miarę postępu w grze. Większość wrogów można pokonać w ten sam sposób, co sprawia, że kolejne poziomy wydają się być jedynie kosmetyczną zmianą tła.

Galeria: Monster in My Pocket

Jedną z mocniejszych stron Monster in My Pocket jest oprawa techniczna. Konami słynęło z umiejętnego wykorzystywania możliwości NES-a, i tutaj również się popisali.  Jest to prawdziwa uczta dla oczu fanów 8-bitowej grafiki, którzy docenią kunszt twórców.

Gra jest też zaskakująco płynna, choć niestety, natłok wrogów na ekranie powoduje migotanie sprite’ów. Dla graczy NES-a było to zjawisko dość powszechne i z czasem niezauważalne, lecz nowicjusze mogą uznać ten efekt za irytujący. Warto jednak docenić to, jak Konami wykorzystało w pełni możliwości sprzętowe konsoli, dostarczając grę, która wygląda imponująco na tle innych tytułów z późnych lat NES-a.

Monster in my Pocket dzisiaj.

Monster in My Pocket to gra, która mogła być czymś więcej niż tylko prostą platformówką. W rękach Konami, tytuł ten miał potencjał na wyjątkową przygodę, z różnorodnymi postaciami, pomysłowym wykorzystaniem tematu miniaturowych potworów i wieloma mechanicznymi twistami, które mogłyby przyciągnąć na dłużej. Niestety, dostajemy grę krótką, uproszczoną i szybko nudzącą, która choć zachwyca wizualnie i muzycznie, nie jest w stanie zaoferować nic ponad to.

Moim zdaniem można zagrać, jednak na ten system znajdziecie wiele więcej ciekawszych tytułów.

Grę bez problemów uruchomicie na jednym z tych emulatorów Pegasusa (NES’a).

Tak jak wciąż wspominam w moich wpisach, granie na emulatorach za pomocą klawiatury mija się z celem. Dlatego też polecam Wam te dwa modele padów:
  • 8Bitdo SN30 w cenie ok. 116 złotych (dostępny na Allegro, X-kom)
  • 8Bitdo Ultimate C w cenie ok. 134 złotych. (dostępny na Allegro, X-kom)
Sam używam 8Bitdo Ultimate C niemal od roku i nie mam z nim żadnych problemów. 

Dziękuję za uwagę i życzę miłego grania !

Pozostaw coś po sobie - oceń ten wpis ! Zmotywujesz nas tym do dalszej pracy.

Kliknij w gwiazdkę, by go ocenić !

Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów: 0

Jeszcze nikt nie ocenił tego wpisu.

Podoba ci się ten wpis? Możesz mnie wspomóc:

Postaw kawę za:

Każda ofiarowana mi filiżanka tego trunku sprawia, że będę w stanie częściej pisać na moim blogu 😉
Z góry dzięki!

Może cię zainteresować:

Batman & Robin (1998)

Kabson

Bucky O’Hare (1992)

Kabson

Lolita Syndrome (1983)

Kabson

Die Hard Arcade (1996/2006)

Kabson

Quarantine II: Road Warrior (1996)

Kabson

Gun.Smoke (1985)

Kabson

Zostaw komentarz